Ogród Zoobotaniczny zimową porą… – Mrówkojad w Toruniu

W niedzielę opowiedzieliśmy Wam o naszym kilkudniowym pobycie w oliwskim zoo, które stało się naszym ulubionym miejscem wypadowym na czas ferii zimowych. Przy okazji pobytu w Trójmieście postanowiliśmy odwiedzić także bardzo bliski nam Ogród Zoobotaniczny w Toruniu, jednak nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy, że podróż z Gdańska do Torunia może być aż tak… obfitującą w przygody wyprawą.
Od razu zdradzimy, że ostatecznie do Torunia dotarliśmy, spędziliśmy wspaniały dzień w zoo i cali i zdrowi wróciliśmy do Oliwy, jednak w niektórych momentach wcale nie byliśmy pewni, że wszystko skończy się dobrze…
Zresztą, przekonajcie się sami…

Dotrzeć do Bydgoszczy…

Nasza wyprawa zaczyna się w poniedziałek, 16 stycznia, około 4.30. Rano.
To, jak wiadomo, najlepsza pora, żeby wstać i ruszyć na wyprawę. O tej porze zwykle przewracamy się z boku na bok i śpimy dalej, tym razem jednak zdołaliśmy się zmusić do wstania i już pół godziny później wtaczaliśmy się do stojącej pod bramą zoo taksówki.
Całe zoo zdawało się jeszcze spać.
Pustymi ulicami przemykamy przez zaspane miasto i docieramy na dworzec we Wrzeszczu, gdzie już czeka na nas nasz towarzysz, Pan Marek Nakonieczny. Ktoś nas przecież musiał zmobilizować, żeby wyruszyć tak wcześnie…
Jeszcze do niedzieli byliśmy przekonani, że z Trójmiasta do Torunia jedzie się trochę ponad dwie godziny PKP, bo ponoć otwarto jakąś nową linię. Jak się jednak okazuje, nic bardziej mylnego – pociąg jedzie blisko cztery i pół godziny, jeszcze z przesiadką w Bydgoszczy.
Ruszamy o 5.36, w Toruniu mamy więc być o dziesiątej. Super. Super. Super.
Co zrobić, jedziemy.
Jedziemy śpiąc, śpiąc jedziemy.
Gdzieś około Tczewa, może dalej, a może znacznie dalej, do przedziału – pociąg jest raczej opustoszały – wchodzi konduktor i mówi: „A wiecie Państwo, że trzeba się przesiąść w Bydgoszczy?”. My, że tak, ale jak się okazuje, to nie wiemy, bo przesiąść się w Bydgoszczy trzeba, i owszem, ale na… autobus.
Komunikacja zastępcza, pociągi – ponoć akurat tylko tego dnia – z Bydgoszczy do Torunia nie jeżdżą i zamiast tego trzeba się przesiąść na autobus.
Super, super, super.
Ponoć jednak nie jest to problemem, autobus ma jechać tyle samo, co jechałby pociąg.
Jakąś godzinę. Ta, akurat.

Do Bydgoszczy docieramy około 9.00 – czyli na czas. Opuszczamy przepiękny dworzec PKP i szukamy naszego autobusu. Wskazówek brak, na szczęście poszukiwanie na naszych twarzach widzi jeden z tubylców (bydgoszczanie to przemili ludzie) i podpowiada nam, że „to ten biały tam”.
Czyli ten:
Piękny, nie ma co.
Wsiadamy – w środku nadspodziewanie mało osób, nie więcej niż 20, licząc nas, kierowcę i pana z PKP, który – jak się okaże – pełnić będzie funkcję nawigatora i naganiacza, gdyż autobus zajeżdżać będzie po drodze na wszystkie stacje kolejowe na trasie Bydgoszcz-Toruń, coby zabrać niedoszłych pasażerów kolei, a przyszłych pasażerów autobusu.
Super, tyle, że w środku jest – delikatnie mówiąc – przeraźliwie zimno…

Że niezbyt pięknie, to akurat najmniejszy problem...

No nic, ruszamy!

Wydostać się z Bydgoszczy…

Trasa Bydgoszcz-Toruń nie powinna nam zająć więcej, niż godzinę. Tyle jedzie pociąg, tyle ma jechać autobus.
Że tak nie będzie, okazuje się bardzo szybko, choć gdy ruszamy spod dworca nic nie wskazuje, że tak się właśnie stanie.
Ale też nic nie wskazuje, że dworzec PKP w Bydgoszczy zobaczymy tego dnia jeszcze trzy razy…
Odtworzenie dokładnej trasy naszego poruszania się po Bydgoszczy przez następną godzinę jest raczej niemożliwe i też nie o to tu chodzi, niemniej okolice dworca PKP poznaliśmy w tym czasie wyjątkowo dobrze. Pan kierowca, choć wyglądał na doświadczonego autobusiarza, miał niestety poważne problemy z wyjazdem spod dworca i dotarciem na drogę do Bydgoszczy.
Wyglądało to mniej więcej tak:
Ruszamy spod dworca, wjeżdżamy do centrum, kluczymy wąskimi uliczkami, wyjeżdżamy na jakąś ulicę, okazuje się, że to nie ta, cofamy, wjeżdżając w jakieś pole (śnieg utrudnia identyfikację), kasujemy niewielkie drzewko, zahaczamy o ogrodzenie zakładu produkującego… nagrobki, ponownie kasujemy to samo drzewko, wyjeżdżamy na ulicę, mijamy… dworzec PKP, wjeżdżamy do centrum, kluczymy wąskimi uliczkami, wyjeżdżamy na jakąś ulicę, okazuje się, że to nie ta, bo uliczka jest… ślepa, cofamy, jedziemy obok dworca…, wjeżdżamy do centrum, kluczymy wąskimi uliczkami, wyjeżdżamy na jakąś ulicę, jedziemy.
No, wyjechaliśmy spod dworca. Jedziemy, klucząc ulicami miasta, w stronę Torunia, zajeżdżając po drodze na dwa kolejne bydgoskie dworce kolejowe, żeby nikogo stamtąd nie zabrać, bo też i nikt na tych dworcach nie czekał. Nikt też nie wysiadł, co naprawdę byłoby wówczas dobrym pomysłem.
Jedziemy dalej, droga wygląda na wylotową. No tak, powinniśmy jechać na Toruń. Nic z tego, po jakimś czasie, gdy solidnie już ujechaliśmy, autobus zatrzymuje się na środku szosy (!), nawigator z PKP wysiada, konstatuje i stwierdza wsiadając, że to nie ta droga. Zawracamy do jakiegoś skrzyżowania i jedziemy dalej. Na Solec Kujawski.
Gdy mijamy tabliczkę z napisem „Bydgoszcz” (znaczy, że wyjeżdżamy z miasta), jest 11.15 – co znaczy, że autobus spod dworca w Bydgoszczy po raz pierwszy ruszył… godzinę i 10 minut wcześniej!
Ale nic to – jedziemy. Droga do Solca mija spokojnie, bo też i nie da się zbłądzić. Prosto, że hej.
Solec Kujawski, jedyna większa (15 tys. mieszkańców) miejscowość na trasie Bydgoszcz-Toruń, okazuje się być jednak wielkim wyzwaniem dla pana kierowcy. Na skrzyżowaniu w mieście skręcamy w jakąś ulicę, jedziemy, jedziemy, jedziemy i nagle – zatrzymujemy się na środku drogi, gdzieś prawie na wylocie z miasta. Pan nawigator wysiada, sprawdza coś, wsiada z powrotem i stwierdza, że… to nie ta droga!
Co robi pan kierowca? Wykonuje epicki nawrót, wjeżdża w jakieś pole (jest śnieg, więc nie wiadomo, co to), nakręca, wykręca, zakręca i wraca na kurs. Bilans epickiego nawrotu – pęknięty krawężnik i rozłupana studzienka kanalizacyjna.
Co jednak z tego, skoro nasz szalony autobus powrócił na właściwy kurs, z którego – wierzcie, lub nie – nie zejdzie już aż do samego Torunia!
A że następnego dnia ktoś pewnie w Solcu psioczył na „tę dzisiejszą młodzież”, patrząc na zniszczony krawężnik i studzienkę – nic to!
Po grubo ponad dwóch godzinach docieramy do Torunia, zaś pan nawigator żegna nas z uśmiechem, mówiąc:

Może i z przygodami, ale dotarliśmy.

Prawda. Jeszcze tylko kurs taksówką do zoo i jesteśmy spokojni. Cali, zdrowi i szczęśliwi.
Niektórzy nawet bardzo :).

Radość pluszowego mrówkojada z dotarcia do toruńskiego zoo!

(Możecie wierzyć, lub nie, ale w naszej opowieści nie ma cienia przesady. Sami byśmy zresztą na to nie wpadli. No i mamy świadków :)).

A tymczasem w zoo…

Dość jednak podróżniczych perypetii, miało być bowiem o naszej wizycie w zoo. A zoo – podobnie jak Oliwa – przywitało nas śniegiem.
Śniegiem wszechobecnym, który tylko dodawał uroku najmniejszemu w Polsce ogrodowi zoologicznemu, w takiej scenerii prezentującemu się wyjątkowo pięknie:

Podobnie jak w Oliwie, śnieg był dosłownie wszędzie:

Na jeszcze nie ukończonym placu zabaw...

Na kangurach i żubro-bizonach...

Na pomnikach...

Na zegarach słonecznych...

I tylko czasem wystawał spod niego gdzieś jakiś mały ptaszek:

albo trochę tylko większy pluszowy mrówkojad:

który, jak się okazało, bardzo lubi bawić się w śniegu…

Co prawda większość dnia spędzimy na rozmowach o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości zoo z Panią Dyrektor, Hanną Ciemiecką, a także Panią Beatę Gęsicką, kierownikiem ds. dydaktyki i hodowli (obie Panie serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy za zaproszenie!), na szczęście znalazło się trochę czasu, żeby w doborowym towarzystwie pospacerować po zoo i nie tylko zobaczyć, co tam słychać u jego obecnych mieszkańców, ale też naocznie przekonać się, jak wyglądać będą planowane na najbliższe lata inwestycje.

Czekając na pandy, czekając na rysie

Na samy początku zaglądamy do kompleksu wolier wielkogabarytowych dla drapieżników/wszystkożerców małych gabarytowo środowisk lasów klimatu umiarkowanego lub lasów deszczowych, w którym docelowo zamieszkać mają pandy małe i – być może – pantery mgliste. Do czasu jednak, aż te pojawią się w Toruniu, nowowybudowane w zoo woliery staną się nowym domem dla mieszkającej już w zoo pary rysi oraz karakali turkmeńskich.
Z końcem ubiegłego roku zakończone zostały prace nad dwiema z trzech zaplanowanych w całym kompleksie wolier wraz z pomieszczeniami hodowlanymi, w których na początku tego roku zamieszkają rysie właśnie.

Nowa woliera rysi - widok ze wzgórza dyrekcyjnego

Obecnie trwają prace nad aranżacją wystroju wnętrza nowych wolier, póki co bowiem wybiegi są w stanie surowym – tj. bez wyposażenia. Lada chwila pojawią się jednak nasadzenia roślinności, mała architektura drewniana i kamienna, miniwodospady i poidła. Również na zewnątrz pojawi się zieleń analogiczna do wewnętrznej, tak, by obydwie przestrzenie optycznie się przenikały i dodatkowo niwelowały optycznie siatkę, która i tak jest bardzo delikatna.

Nowe woliery rysi i pand - na pierwszym planie tzw. woliery bażantów, które docelowo zostaną zlikwidowane

Całą wycieczką przez kilkanaście minut łazikujemy wewnątrz wolier zastanawiając się nad tym, jak je urządzić – pomysłów nie brakuje, można więc mieć nadzieję, że efekty będą zadowalające dla wszystkich – także samych zwierzaków :).

A tu zrobimy takie super coś! (wewnątrz nowej woliery rysi)

Wybiegi dla rysi (pand) są idealnym przykładem nowoczesnego podejścia do architektury wiwaryjnej, a same wybiegi przygotowano zgodnie z linią rozwoju toruńskiego zoo – reprezentują one tzw. architekturę bez architektury, wtórną względem zieleni i parkowej kompozycji przestrzennej.
Nowe woliery dla rysi zbudowano pomiędzy wybiegiem niedźwiedzi himalajskich, a klatkami dla ptaków – tam, gdzie jeszcze kilka miesięcy temu znajdował się wybieg kuców.
Na razie wzniesiono  dwie woliery o powierzchni 247 m2 i 120 m2, o wysokości 6 m każda, wraz z zapleczami hodowlanymi (klatki hodowlane bez dostępu publiczności).
W bieżącym roku do kompleksu zostanie dobudowana jeszcze jedna woliera, w której w przyszłości zamieszkają pandy małe właśnie. Na razie istniejące już wybiegi zamieszkają rysie, które już mieszkają w zoo – ich przenosiny na nowy wybieg to także element realizacji programu poprawy warunków bytowania mieszkających w zoo zwierząt.
Tymczasem stary wybieg rysi wkrótce zostanie rozebrany, a w jego miejscu powstanie droga wiodąca do pomostu widokowego na zrekultywowany staw z wyspą lemurów.
Do końca tego kwartału zostanie ogłoszony przetarg na dalsze prace inwestycyjne.

Czekamy zatem na rysie, karakale i pandy, a póki co w wolierze pojawił się już jeden lokator…

Gdzie jest Nufi?

Jak to gdzie – śpi :).
Lokalna prasa co chwila najeżdża zoo i zapytuje, „jak tam niedźwiedzie”, niedźwiedzie – Nufi i Wolta – zaś ani myślą wychodzić na wybieg i śpią sobie na zapleczu.
Wybieg zaś w tym czasie wygląda tak:

Wybieg niedźwiedzi himalajskich - Ogród Zoobotaniczny Toruń

Na Nufiego trzeba jeszcze trochę poczekać...

Czekając na lemury

Od Nufiego idziemy nad staw, gdzie do czasu powstania wyspy lemurów zamieszkują nieprzebrane ilości rozmaitych ptasiorów – czarne łabędzie:
gęsi i kaczuchy:

przede wszystkim zaś swobodnie spacerujące bociany:

Jeden z boćków przefrunął przez ogrodzenie i spokojnie spacerował po śniegu tuż obok nas :).

Ptaszarnia

Czas się ogrzać – ptaszarnia to doskonałe miejsce na odpoczynek po brnięciu w śniegu wewnątrz wolier rysi :).
Klimat ptaszarni przypomina trochę płocką dżunglę – ciepło, wilgotno, egzotyczne zwierzęta (choć większość w zamkniętych wolierach)…

Przychówków póki co w ptaszarni żadnych nie ma, nie słychać też o żadnych transferach, niemniej toruńska kolekcja i tak należy do wyjątkowo ciekawych.

Turako białogłowe

Żegnamy się z mieszkańcami ptaszarni, robimy sobie pamiątkowe zdjęcie ze „słonecznym ludkiem” i idziemy dalej…

Herpetarium

Z ptaszarni idziemy do herpetarium, gdzie odwiedzamy przybyłe w zeszłym roku zwierzaki – warana białogardłego, który przyjechał z warszawskiego zoo:

Waran białogardły

oraz samiczkę miko czarnej, która przyjechała z Hiszpanii:

Miko czarna

Miko jest bardzo towarzyska i tylko czeka na to, aby trochę przy niej postać i okazać jej zainteresowanie. Często też zagląda przez kratkę na sąsiedni wybieg, zamieszkiwany przez maromzety białoczelne.
Na szczęście miko już niebawem doczeka się partnera – z Niemiec ma do niej przyjechać samiec.

Gwiazdami herpetarium są jednak marmozety, które akurat dostają śniadanie…

O, śniadanie idzie!

Od razu uprzedzamy – poniższe zdjęcia są bardzo mocne…

Pozostałe marmozety przyglądają się z zaciekawieniem jedzącej koleżance – zresztą, zaraz i tak same zabiorą się do posiłku…

Smacznego.

Skoczek, jakich mało!

Prawdziwą gwiazdą całego zoo ma szansę stać się natomiast absolutnie fantastyczny markur – koziołek, który przyjechał do Torunia 8 grudnia ub. r. z Czech.

Markur z toruńskiego zoo

Młody samiec zamieszkał na dawnym wybiegu gorali – ma tu mnóstwo miejsca dla siebie i ogromne możliwości do brykania po skałkach, z czego też bardzo chętnie korzysta.

Chwilami można wręcz odnieść wrażenie, że… chciałby wyskoczyć z zoo na ulicę! Ogrodzenie jest jednak tak wysokie, że raczej mu to nie grozi, poza tym 31 stycznia przyjedzie do niego partnerka, nie będzie więc już powodów, żeby uciekać :).

Młodego markura widać już z daleka

Na sąsiednim wybiegu cały czas mieszkają owce grzywiaste arui:

Arui

Natomiast gorale przeniosły się na wybieg alpak, gdzie wydzielono im oddzielne miejsce:

Gorale

Natomiast same alpaki zdają się być niewzruszone obecnością nowych sąsiadów:

Alpaki ze spokojem spoglądają na gorale

Na koniec zaglądamy jeszcze do emu:

Emu

małego zoo:

Owca czteroroga

i do żubrów – to ostatnia okazja, by zobaczyć Pomiłkę, urodzoną 9 kwietnia ub. r. żubrzyczkę, która lada dzień wyjedzie do Poznania.

Żubry trzy

Znowu w Bydgoszczy…

Po spacerze wracamy ponownie do budynku dyrekcji, skąd tuż przed 16.00 wyruszamy w towarzystwie Pani Dyrektor oraz Pana Marka Nakoniecznego na miasto, żeby coś przekąsić (polecamy restaurację „Kuranty” przy Rynku Staromiejskim!).
Wreszcie docieramy na dworzec PKP, skąd – tym razem już bez przesiadek – wracamy do Oliwy.
Po drodze oczywiście najemy się strachu w Bydgoszczy (!), gdy pociąg nagle zacznie… zawracać, ale jak się okaże, tak to już w Bydgoszczy bywa. Grunt, że ostatecznie docieramy do Oliwy. Jeszcze tylko nocny spacer do zoo i gdzieś po jedenastej meldujemy panom strażnikom swój powrót.
„Państwo z Warszawy?”.
„Tak, z Warszawy”.
To był bardzo, bardzo długi dzień :).

(A pełną galerię zdjęć z naszej wizyty w toruńskim Ogrodzie Zoobotanicznym możecie zobaczyć tutaj. My zaś serdecznie dziękujemy Panu Markowi Nakoniecznemu za fantastyczną – mimo wszystko! – wyprawę i przednie towarzystwo, oraz Pani Dyrektor Hannie Ciemieckiej za zaproszenie i gościnę!).

One comment on “Ogród Zoobotaniczny zimową porą… – Mrówkojad w Toruniu

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s